Przejdź do treści
Home » Recenzja „Bestia we mnie”: thriller, który stawia Ci lustro przed twarzą i szepcze, że nikt nie jest tym, kim się wydaje

Recenzja „Bestia we mnie”: thriller, który stawia Ci lustro przed twarzą i szepcze, że nikt nie jest tym, kim się wydaje

15/11/2025 17:09 - Aktualizacja 15/11/2025 17:15
Kadr z serialu recenzja Bestia we mnie

Recenzja Bestia we mnie: Jeśli masz już za sobą dziesiątki thrillerów i czujesz, że widziałeś wszystko – powiemy wprost: Bestia we mnie działa inaczej. Nie tylko dlatego, że w centrum są dwa mocne nazwiska – Claire Danes i Matthew Rhys – ale przede wszystkim dlatego, że poza samą intrygą uderza w tę część Ciebie, którą trzymasz głęboko zamkniętą, żeby móc normalnie funkcjonować w świecie.

Miniserial zaczyna się spokojnie, wręcz zwodniczo. Ale od razu czujesz, że coś porusza się pod powierzchnią, że wszystko jest napięte od niewypowiedzianych emocji. Aggie Wiggs, w genialnej interpretacji Claire Danes, to postać, która nie niepokoi tym, co mówi, lecz tym, czego nie potrafi wypowiedzieć. Może przypomni nam o momencie w życiu, gdy coś ważnego straciliśmy, a mimo to szliśmy dalej – nawet jeśli część nas została w tamtym miejscu.

Najbardziej porusza w tym serialu to, jak pokazuje ból. Nie jako wydarzenie, lecz jako przestrzeń, w której się żyje. Odkąd Aggie straciła dziecko przestała pisać, śnić, oddychać tak, jak dawniej. A jeśli kiedykolwiek czuliśmy pustkę, której nikt nie potrafił wytłumaczyć, poczujemy to niemal fizycznie.

Potem pojawia się Nile Jarvis, w interpretacji Matthewa Rhysa – enigmatyczny, odpychający i pociągający jednocześnie. Ale nie myślcie o romansie. Między nimi nie ma miłości. Jest pęknięcie. Wspólna przestrzeń zbudowana z wstydu, winy, kłamstw, plotek i osobistych tragedii.

Recenzja Bestia we mnie: jaką maskę nosisz przed światem?

To, co Bestia we mnie robi znakomicie, to zmusza nas, odcinek po odcinku, do zadania sobie pytania: jaką maskę nosisz przed światem? Bo każdy z nas jakąś ma. Czasem, by się chronić, czasem, by wyglądać silniej… A czasem, żeby ukryć się przed własnymi ciemnymi myślami.

I może nieświadomie poczujemy, że serial zaprasza do rozmowy z samym sobą.
O tym, czym jest cierpienie.
O tym, jak łatwo można stać się więźniem kłamstwa, które kiedyś pomogło przetrwać.
O tym, jak kruche jest to, co oddziela nas od wersji samych siebie, które mogłyby ujawnić się, gdyby „bestia” wyszła na światło dzienne.

Ale spokojnie — to nie jest serial, który Was przygniecie. Tak, jest intensywny, ale przede wszystkim głęboko ludzki. Opowiada o ludziach, którzy się gubią, którzy się trzymają, którzy popełniają błędy i szukają sensu. I o tym, jak dwie osoby mogą stać się dla siebie lustrami w najmniej spodziewanych chwilach.
Przeczytaj także: Piękno i groza stworzenia: recenzja ,,Frankensteina”

Na dodatek Bestia we mnie świetnie sprawdza się również jako czysty thriller: narastające napięcie, gra sił, dziennikarstwo, polityka, półprawdy i sekrety, które sprawiają, że prawda nigdy nie jest tam, gdzie się jej spodziewamy. Ale to, co wynosi go ponad wiele podobnych tytułów, to właśnie to, co mamy poczuć:
niedoskonałe człowieczeństwo bohaterów.

A jeśli odnajdziecie się choćby w spojrzeniu Aggie lub w milczeniu Jarvisa – wiedzcie, że to nie przypadek. Bo Bestia we mnie, dostępny już na Netflixie, to nie tylko serial. To cicha spowiedź o tym, kim jesteśmy, gdy życie coś w nas rozrywa – i o tym, jak decydujemy się iść dalej.